24 lutego przyniósł spore zaskoczenie. Otóż na okładce magazynu „FC Business” pojawił się Dariusz Mioduski, a towarzyszą mu słowa „Europejska piłka nożna musi się zmienić”.
Nim przejdziemy do treści warto poświęcić dwa zdania samej pozycji. Otóż „FC Business” to magazyn biznesowy dla branży piłkarskiej. Wszakże profesjonalny futbol to wielki biznes. Wydawany jest od 2004 roku, a rocznie pojawia się 8 numerów.
Z okładki 131 numeru wita nas prezes i właściciel Legii Warszawa, ale także wiceprezes European Club Association (ECA), co zostało podkreślone w tekście.
Wydatki na sport – to problem
Rzecz jasna, głównym tematem jest sytuacja ekonomiczna klubów w dobie koronawirusa. Mioduski z miejsca uderza w piony sportowe klubów: – Każdy stara się oszczędzać na kosztach tam, gdzie jest to możliwe. Ale faktem jest, że większość kosztów jest związana z zawodnikami i wewnętrznymi strukturami sportowym, a ze względu na przepisy FIFA i UEFA nie można z tym wiele zrobić.
– Wiele klubów wynegocjowało okresowe obniżki wynagrodzeń w zeszłym sezonie, ale teraz w dużej mierze wszystko wróciło do normy. System licencji klubowych i brak mechanizmu limitów wynagrodzeń daje piłkarzom i agentom przewagę w negocjacjach na niezwykle konkurencyjnym rynku – dodaje właściciel Legii.
Mioduski zauważa, że w nadchodzących latach kluby będą musiały stać się bardziej oszczędne i niechętne do podejmowania ryzyka w negocjacjach, ale twierdzi też, że rynek transferowy stoi przed znacznie większym wyzwaniem.
Szef mistrza Polski uważa też, że dużym problemem jest brak porozumień i przepisów na niwie globalnej, co do zarządzania kosztami. Według niego to główna różnica między europejskim a amerykańskim sportem, który ma układy zbiorowe z zawodnikami i stałą strukturę kosztów z karami za ich przekraczanie.
Od siebie dodam, że jeżeli chodzi o układy zbiorowe między ligami a związkami piłkarzy to w Europie jest ich trochę. Kiedyś między innymi Polski Związek Piłkarzy chciał takowy wdrożyć. Jest to jednak mocno skomplikowane, ale to opowieść na inny czas…
– Sądzę, że dziś coraz więcej klubów rozumie, że w europejskiej piłce nożnej musimy zacząć myśleć o wprowadzeniu mechanizmów, które pozwolą nam kontrolować koszty w niezwykle konkurencyjnym środowisku. Nie możemy mieć systemu, w którym spirala kosztów jest nieograniczona. FIFA i UEFA, ale także Komisja Europejska muszą zrozumieć, że branża musi być zarządzana w sposób odpowiedzialny i że europejska piłka nożna na tym skorzysta – zaznacza Mioduski.
Dodaje przy tym, że w tych działaniach ECA, której jest wiceprezesem odgrywa kluczową rolę. W 2024 roku wygaśnie obecne porozumienie między ECA, UEFA i FIFA, a nowe ma zawierać mechanizmy, które pomogą w „uzdrowieniu” futbolu.
O dominacji 5 państw i co ona za sobą niesie
Mioduski zawuaża, że dużym problemem, choćby w zakresie utrzymania utalentowanych piłkarzy, jest dominacja czterech, pięciu lig europejskich (zapewne chodzi o Premier League, LaLiga, Serie A, 1.Bundesliga i Ligue 1 – przyp. PK). Wzrost tamtych rozgrywek powoduje zmniejszenie znaczenia innych, a to tyczy się także praw medialnych, czy sponsoringu. – Na przykład w Polsce, jeśli polskie kluby nie grają w Lidze Mistrzów czy Lidze Europy, to postrzeganie ligi i zainteresowanie nią spada. Negatywnie wpływa na frekwencję i wartość praw medialnych i sponsoringu. Ostatecznie wpływa to negatywnie na lokalne zainteresowanie sportem, ponieważ ludzie postrzegają go jako produkt lokalny.
– Jestem pragmatykiem. Zdaję sobie sprawę, że to pieniądze napędzają dziś piłkarski przemysł. Nie spodziewam się i nie chcę, żeby piłka nożna wróciła do dawnych czasów i zamkniętych granic. Uważam jednak, że musimy spróbować stworzyć warunki i środowisko dla dalszego rozwoju piłki nożnej w całej Europie, a nie tylko w pięciu krajach – uzupełnił.
Stwierdził, że stworzenie Ligi Konfederacji Europy jest krokiem w dobrą stronę, ale niewystarczającym. Odpowiednie rozwiązania powinny być także wprowadzane w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. To by pozwoliło na rozwój mniejszych klubów i lig. Zarazem ciężko Mioduskiemu dostrzec chęć zmian obecnego systemu ze strony klubów z topowych lig, gdyż „są one największymi jego beneficjentami”.
Nie zabrakło także tematu Legia Training Center. Mioduski uważa, że rozwój infrastruktury treningowej, jak i inwestowanie w technologie oraz analitykę pozwoli klubowi z optymizmem patrzeć w przyszłość. Uważa też, że to dobra droga dla innych polskich ligowców, którzy zresztą też podążają tą ścieżką. – Mamy dość konkurencyjną ligę, dziś naszym problemem jest to, że nasi młodzi zawodnicy odchodzą za wcześnie. Musimy zająć się tym i zmienić – podsumowuje wątek.
Czego obawia się Mioduski? Nawyków
Mioduski jest przekonany, że mimo pandemii klub przetrwają. Główny problem dostrzega w… nawykach ludzi. – Jest nowa normalność. W weekend myślałeś o wyjściu na mecz. Ale ten produkt jest teraz niedostępny, tak naprawdę nie jest tak samo bez kibiców – nawet w telewizji wygląda inaczej.
– To jest to, co mnie najbardziej niepokoi i jako branża będziemy musieli naprawdę ciężko pracować, aby przywrócić ludzi i zaangażować ich emocjonalnie, tak jak było to wcześniej. Nie chodzi tylko o przezwyciężenie ograniczeń, ale o powrót do nawyku, w którym piłka nożna staje się częścią Twojej codziennej rutyny, a to będzie wymagało zaangażowania lokalnych klubów z całego kontynentu, a nie tylko kilku wybranych światowych marek.
Te ostatnie słowa to dobre podsumowanie sytuacji związanej z pandemią. Bo czy aby na pewno kibice są aż tak wyposzczeni za mniejszymi ligami? Jak ich przyciągnąć do klubu, póki nie jest możliwe wejście na stadion? Czy jak będą mogli wejść na trybuny, to znów je wypełnią? Pytań jest sporo…
Jestem absolutnie zwariowany na punkcie sportu, przede wszystkim piłki nożnej. Niby często mówię, że czas zmienić branżę, ale to czcze gadanie, gdyż jestem pracoholikiem, a taka praca sprawia mi mnóstwo radości.