Jak donosi Tipsbladet.dk, FC Kopenhaga zaprosiła polityków z Christiansborga na mecz Superligaen z Aalborg BK. Klub chciał pokazać, że poluzowanie obostrzeń pandemicznych nie wpłynie na wzrost zakażeń.
Ze względu na ograniczenia, tylko 500 osób może zostać dopuszczonych do meczów Superligaen, w tym zawodników, trenerów, ochroniarzy, dziennikarzy i innych niezbędnych osób. Kibicom pozostawia się bardzo niewiele miejsc, tracąc przy tym źródło dochodów klubów.
Embed from Getty ImagesWładze duńskich klubów są zgodne co do tego, że bez problemu poradzą sobie ze znacznie większą liczbą widzów bez ryzyka infekcji.
Lars Bo Jeppesen, dyrektor Parken Sport & Entertainment (zarządca stadionu FC Kopenhagi): – Nie zgadzamy się oceną, że większa liczba widzów przyczyni się do wzrostu zakażeń. Zainwestowaliśmy w wiele środków zapobiegawczych, np.:
– podział stadionu na odcinki po 500 osób,
– różne godziny przybycia kibiców,
– ujednolicenie wszystkich dróg dojazdowych i korytarzy,
– metrowy dystans między wszystkimi miejscami siedzącymi.
Zaproszenie FC Kopenhagi trafiło do polityków kosztem „zwykłych” kibiców FCK. To oczywiście rozczarowało klub, ale władze liczyły, że pokazanie politykom przygotowanego Parken może być dobrą inwestycją. Wszyscy mieli nadzieję, że po zmianach, klub będzie mógł rozegrać mecze u siebie z udziałem nawet 12 tysięcy widzów.
– Dobrze rozumiemy, że niektórzy mogą to odebrać jako cios w kibiców, ale mamy wielką nadzieję, że zdecydowana większość z nich dobrze zrozumie, dlaczego to robimy – mówił Daniell Askholm, który jest dyrektorem ds. zaangażowania kibiców w klubie.
“Ogłaszamy dziś apel o powrót do reguł z tego lata. Przeprowadziliśmy ogromną liczbę testów i nie wykryto żadnej infekcji związanej z meczami piłki nożnej. A więc drogi ministrze – zrób to” – pisał na Twitterze przewodniczący konserwatystów Søren Pape Poulsen.
Partia Liberalna jest również gotowa przyjrzeć się, czy ograniczenia związane z meczami Superligaen powinny zostać złagodzone. “Ograniczenia muszą być możliwe do obrony i wyjaśnienia. Wzywam rząd do ponownego przeanalizowania konkretnych zasad i sprawdzenia, czy nadal mają sens. Dotyczy to również Superligaen, gdzie nie wykryto żadnej infekcji i gdzie kluby stworzyły ogromną gotowość na sytuacje kryzysowe” – pisze na Twitterze Martin Geertsen, rzecznik ds. zdrowia partii.
Obliczenia przeprowadzone przez duński oddział firmy audytorskiej Deloitte pokazują, że kluby z duńskiej Superligaen i 1. Division (2. klasa rozgrywkowa), ryzykują łącznie stratę 850 mln koron duńskich utrzymując obecne ograniczenia dla widzów. Przeliczając to na euro otrzymujemy kwotę 114 mln, a równowartość w złotówkach to 520 mln.
Niestety, pomysł nie wypalił. Stadiony w Danii w najbliższej przyszłości pozostaną w puste. Stwierdziła to minister kultury Joy Mogensen.
Embed from Getty ImagesMogensen w pisemnym komentarzu do Ritzau (największa duńska agencja prasowa) wyjaśniła, że ryzyko tak zwanych super-rozprzestrzeniających się wydarzeń jest zbyt duże. Dlatego limit 500 widzów na mecz musi zostać utrzymany.
– To nieudokumentowane zarzuty, które w ogóle nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości. Rozegraliśmy 46 meczów, z czego 14 we wrześniu, bez żadnego przypadku infekcji. Uważamy, że to głęboko niepokojące, że w ogóle nie ma dialogu na temat rozwiązań dźwiękowych – mówi na łamach „Ekstra Bladet” Claus Thomsen, były reprezentant kraju i dyrektor wykonawczy Divisionsforeningen, organu zarządzającego najwyższymi ligami w Danii.
46 meczów, o których wspomina, to pojedynki, które Superliga zdołała rozstrzygnąć latem i na początku września. Tutaj ograniczona liczba widzów mogła wziąć udział w starciach. Tak zwany program Superligi, który regulował zasady tych pojedynków, pozwolił klubom na podzielenie stadionu na odcinki po 500 osób. Widzowie z jednej sekcji nie byli pomieszani z widzami z innej, a jednocześnie musieli zachować wewnętrzną odległość w sekcjach.
Obecna sytuacja, która ogranicza liczbę osób na stadionie piłkarskim do 500, wygasa 1 listopada, ale sądząc po oświadczeniu minister kultury, jest perspektywa przedłużenia.
Dyrektor FC Kopenhaga i Parken, Lars Bo Jeppesen nazywa to prowokacyjnym i zaskakującym, że nikt z tzw. bloku czerwonego nie przyjął zaproszenia na niedzielne przybycie na Parken. Jedynie sześciu polityków przyjęło zaproszenie klubu i było w na niedzielnym meczu – wszyscy reprezentowali niebieski blok i są zgodni, że ograniczenia dotyczące meczów piłkarskich można łatwo złagodzić.
– Zaskakujące i prowokujące jest to, że ci, którzy zamknęli naszą firmę i miejsce pracy, nie chcą nawet modeli dialogu i rozwiązań – mówił Lars Bo Jeppesen w niedzielę w Kopenhadze.
Liderka Nye Borgerlige, Pernille Vermund, była jednym z sześciu polityków, którzy pojawili się na stadionie, i oświadczyła w niedzielę w TV3 Sport, że będzie walczyć poluzowanie obostrzeń: – Dla mnie to, co robicie, to kompletne szaleństwo. Wiemy, że po ponownym otwarciu stadionów w lecie nie doszło do rozprzestrzenienia się infekcji. Kiedy rozglądam się po pustym stadionie, robi mi się przykro. To nie jest logiczne.
W bloku czerwonych niewiele osób wypowiedziało się w tej sprawie, ale Kasper Sand Kjær, rzecznik socjaldemokratów ds. kultury, udzielił wywiadu BT w weekend, w którym stwierdził, że nie uważa, aby wymagania zostały złagodzone. – Uważam, że w odniesieniu do klubów piłkarskich ważne są dwie rzeczy do powiedzenia. W końcu pokazali w przeszłości, że potrafią to zrobić odpowiedzialnie i odpowiednio, dlatego teraz znajdują się w frustrującej sytuacji. Jedyne, co mogą zrobić, to poczekać, aż liczba infekcji osiągnie poziom, na którym uznamy, że otwarcie się jest uzasadnione. Następnie stworzyliśmy różne systemy rekompensat, które są skierowane do tych, którzy są uzależnieni od dużych wydarzeń.
Cytowany wielokrotnie Lars Bo Jeppesen oświadczył, że rząd i reszta czerwonego bloku mogą oczekiwać zaproszenia, gdy FCK rozegra następny mecz u siebie. Będzie to 1 listopada przeciwko Lyngby Boldklub.
O komentarz poprosiłem Victora Morawskiego, Polaka, który uważnie śledzi duńskie rozgrywki. Poniżej jego nieredagowane wypowiedzi:
O sytuacji w FCK:
Ciężko powiedzieć o konkretnych powodach kryzysu w FCK, ale według wielu po prostu jest to apogeum narastającego od dawna problemu. Ståle Solbakken stracił ponoć szatnie, do tego doszło złe przygotowanie fizyczne do sezonu i wszystko zaczęło się sypać. Choć opinie o zwolnieniu Norwega były podzielone, a sporo osób nie wyobrażało sobie FCK bez niego, tak wydaje się, że po prostu stracił kontrolę nad zespołem i zmiana była konieczna.
W lecie, z powodu kontuzji, z klubu odszedł Dame N’Doye. Legenda klubu, dwukrotny król strzelców Superligaen. Uznano, że skoro regularnie nie jest w pełni zdrowia i nie wiadomo, na jak długo da radę utrzymać formę to nie warto wypłacać mu tak wysokiej pensji.
Jeśli chodzi o potencjalnego nowego trenera to obecnie faworytem według mediów jest Bo Svensson. Były piłkarz FCK, który szlify trenerskie zbierał w FSV Mainz, prowadząc juniorów w latach 2015-2019. Uczył się też od Tuchela i trochę od Kloppa, gdyż w latach 2007-2014 był zawodnikiem tego klubu. Od początku zeszłego sezonu prowadzi FC Liefering, czyli drugoligowe rezerwy Red Bulla Salzburg. Opinie o nim są podzielone. Jedni uważają go za zdolnego szkoleniowca, który miał świetnych nauczycieli i którego doceniają w Red Bullu, drudzy wskazują na brak doświadczenia i zupełnie inne oczekiwania w obu klubach. Ja osobiście należę do drugiej grupy i nie jestem do niego przekonany.
Sam jestem jednym z tych, którzy na tym stanowisku widzieliby Bo Henriksena, trenera, który z Horsens zrobił średniaka ligi, wyciskając z klubu 100% możliwości. Nic jednak nie wskazuje, by FC Kopenhaga brała go pod uwagę.
O ograniczeniu liczby widzów do 500:
W Danii, wśród klubów, a także opozycji obecnego rządu panuje spore oburzenie restrykcjami związanymi z piłką. Wskazuje się, że nie udało się powiązać ani jednego przypadku koronawirusa z meczem Superligaen, a duńskie kluby szybko zaadoptowały się do nowych warunków i są przygotowane do wpuszczania na trybuny takiej grupy fanów jak wcześniej. Stąd też zaproszenie FCK, które chciało pokazać to rządzącym. Ci jednak nie zwracają uwagi na kontrargumenty i utrzymują ograniczenia do 500 widzów. Nic nie wskazuje na to, by mieli odpuścić.
O polskich zawodnikach w Superligaen:
Kamil Wilczek ma w Danii opinię świetnego napastnika i potwierdza to strzelając kolejne gole. Oczywiście dla wielu jest od tego sezonu po prostu zdrajcą. Początek sezonu można u niego ocenić dwojako. Z jednej strony zdobył parę bramek, więc indywidualnie nie można się przyczepić, z drugiej zespół gra fatalnie, a sam Kamil wcale się nie wyróżnia, bo jednak gole to nie wszystko. W ostatnim meczu zszedł z boiska już po 20 minutach z powodu urazu, miejmy nadzieję nie okaże się poważny.
Embed from Getty ImagesZ kolei Kamil Grabara w Danii ma opinię chyba lepszą niż w Polsce. Jego pierwszy pobyt w Aarhus był bardzo dobry i kibice wieść o jego powrocie przyjęli z dużym entuzjazmem. Na razie zagrał tylko dwa spotkania, nie przeszedł z Duńczykami okresu przygotowawczego, więc tak naprawdę dopiero zaczyna sezon.
Embed from Getty ImagesO przejęciu SønderjyskE przez miliardera z USA:
Nowi właściciele SønderjyskE, rodzina Platek powiększa wciąż nieliczne grono zagranicznych właścicieli duńskich klubów. Warto podkreślić, że Dania jako jedyny kraj skandynawski w ogóle pozwala na nabywanie udziałów w klubach przez obcokrajowców. W Norwegii i Szwecji jest to zakazane prawnie. Zmiana właścicielska na pewno poprawi sytuację SE. Klub ma przestać bać się spadku, nawet walczyć o europejskie puchary (gra w nich w tym roku to konsekwencja wygrania Pucharu Danii, to była raczej anomalia niż spełnienie wymagań). Nic nie wskazuje na gwałtowne zmiany w klubie. Doszło do kilku zakupów, jednak wszystkie w cenach nie wyróżniających się w realiach Superligaen. Inwestycje w akademię i tym podobne mogą się pojawić, ale raczej nie będą fenomenem w skali Danii. Na dzień dzisiejszy nie wydaje się, by w południowej Jutlandii rósł nowy potentat ligi, choć trzeba przyznać, że start sezonu mają naprawdę dobry.
O awansie FC Midtjylland do fazy grupowej Ligi Mistrzów:
Sam awans FC Midtjylland jest ogromnym sukcesem. Teraz nie ma już żadnych oczekiwań, raczej nadzieja, że zdobędą jakieś punkty w tej trudnej grupie. W pierwszym meczu z Atalantą wypadł słabo. Zespół wyglądał nieźle w kilku elementach gry, ale w ostateczności zabrakło umiejętności i szczęścia. Oczywiście jest nadzieja na lepsze występy w kolejnych spotkaniach, ale środową porażkę przyjęto raczej jako smutną rzeczywistość, a nie dramatyczne rozczarowanie.
W dzieciństwie piłkarz Górnika Łęczna, później analityk-samouk w Warcie Poznań i Wiśle Kraków, obecnie analityk finansowy w GAMIVO i pasjonat wszystkiego, co związane z ekonomiczną stroną piłki nożnej.